Nowi, wyzwoleni mężczyźni, POLITYKA

Ryszarda Socha
Zdarzają się też grupy powstałe samorzutnie, wokół lidera lub liderów, na zasadzie, że razem łatwiej, że można się wzajemnie wspierać. Należy do nich Wspólnota „W połowie drogi” przy Kolegium Jezuitów w Gdyni. Drugi rok z rzędu co tydzień na dwie godziny spotyka się 9-osobowe grono, w którym są m.in. biznesmeni, wzięty chirurg, lekarz psychiatra, znany pośrednik w handlu nieruchomościami. Co robią? Pod wodzą katolickiego księdza pracują nad sobą i programem, który ma być pomocą dla innych mężczyzn w ich wieku. Korzystają z podręcznika amerykańskiego protestanta Roberta Buforda, twórcy sieci telewizji kablowej, multimilionera, który po śmierci syna radykalnie odmienił swe życie – sprzedał udziały w firmie i zaczął pomagać innym w wychodzeniu z kryzysu wieku średniego.

Skrypty Roberta Buforda dla grup męskich, w których pracuje się nad tzw. kryzysem wieku średniego, sprowadził do Polski Grzegorz Słupski , prezes średniej wielkości spółki akcyjnej z Gdańska.
– Pierwszym zwiastunem tego kryzysu jest pewien niepokój – mówi Grzegorz Słupski . – To wezwanie do dokonania zmian w życiu. Wielką sztuką jest znalezienie właściwej odpowiedzi. Część ludzi trwa z rutynie. Inni, by ów niepokój zagłuszyć kupują [przysłowiowe] czerwone Ferrari, odchodzą od żony, zmieniają pracę, miejsce zamieszkania, wyjeżdżają do innego miasta, do innego kraju, popadają w alkoholizm, w narkomanię, hazard. Ale to nie przynosi spokoju wewnętrznego. Mężczyzna ma dokonać przeglądu drogi, która doprowadziła go do miejsca, w którym się znajduje.
Członkowie wspólnoty wskazują Mojżesza, który najpierw zrobił karierę na dworze faraona. Później, nim stanął na czele swego ludu, na pustyni w samotności zastanawiał się nad sobą, nad swoją misją życiową. Słowem, przechodził kryzys, jaki przechodzą oni.
Grzegorz Słupski zaczął swoje poszukiwania 5 lat temu. Bez żadnych dramatycznych impulsów. W biznesie panował boom. Finansowo wiodło mu się znakomicie. Wybudował dom. To była dość skomplikowana inwestycja, pod kontrolą konserwatora zabytków. Może był zmęczony i szukał odpoczynku. W „Rzeczpospolitej” przeczytał, że we Włoszech, w kręgach biznesowych rośnie popularność nowej formy wypoczynku – wyjazdów do klasztorów, aby tam szukać wyciszenia.
            Dla Słupskiego skończyło się to udziałem w rekolekcjach ignacjańskich w Kaliszu, w zaciszu domu oo. jezuitów. Mówi o  zaskakującym doświadczeniu Pana Boga albo o nawróceniu, bo wcześniej nie był specjalnie zaangażowany religijnie. Gdy pierwszy raz wyjeżdżał, żona przyglądała się z obawą. Potem mówiła: jedź, kochanie, jedź. Bo wracał bardziej uśmiechnięty, kochający, troskliwy.
            Podczas drugiego pobytu w Kaliszu poznał księdza Zdzisława Wojciechowskiego, też w „połowie drogi”. Mieli wspólny temat, nawiązała się przyjaźń.
            – Wcześniej byłem niesamowicie aktywny – relacjonuje ksiądz Wojciechowski. – Najpierw w Lublinie byłem duszpasterzem akademickim oraz ekspertem Solidarności, współzałożycielem Klubu Myśli Politycznej, założycielem Fundacji Pomocy Bliźnim. Potem odnosiłem sukcesy jako duszpasterz akademicki Szkoły Głównej Handlowej. Dużo moich wychowanków porobiło kariery polityczne i biznesowe. Organizowałem Jezuickie Dni Młodzieży na 700 osób.  Gdy miałem 45 lat, prowincjał skierował mnie do pracy w Domu Rekolekcyjnym. Przyjeżdżały do mnie osoby, które chciały uporządkować swoje życie. Okazało się, że sam muszę uporządkować coś w sobie, odpowiedzieć na pytanie, co teraz jest moją misją życia.
            A potem trafił do Gdyni. I razem z Grzegorzem Słupskim pocztą pantoflową skrzyknęli grupę mężczyzn, gotowych zrobić coś na kształt remanentu w swoim życiu. Zastanowić się, czy idą właściwą drogę. Bo jeśli nawet okaże się, że nie muszą wprowadzać radykalnych zmian, to mogą żyć bardziej świadomie niż do tej pory i uczynić drugą połowę życia lepszą od pierwszej. A przy tym żyć mniej dla siebie, a bardziej dla innych, działając bezinteresownie na rzecz społeczności lokalnej, parafii, fundacji, kraju.
            To, iż pracują nad sobą w męskim gronie, uzasadniają tym, że kobiety inaczej przechodzą kryzys wieku średniego. Oni odkrywają uczuciowość i zdolności twórcze, one przedsiębiorczość, potrzebę aktywności publicznej.
            Spotkanie zaczynają krótką modlitwą. Potem każdy otrzymuje krótki fragment z Pisma Świętego do indywidualnej 15-minutowej medytacji. Żeby odejść od zgiełku dnia codziennego. Następnie wypełniają przygotowany na każde spotkanie kwestionariusz. Niektóre pytania: co uznaję za wartości podstawowe i do jakiego stopnia wartości te wpływają na moje najważniejsze decyzje? Jakie są moje aspiracje? Za jakie błędy, upadki, nieprawości nie zdołałem sobie jeszcze wybaczyć tak, aby postrzegać je jako znaki, które mogą dostarczyć mi wartościowej nauki? Co chcę robić na 10 lat? Za 20 lat? W kwestionariuszu te zagadnienia są rozpisane na pytania bardzo szczegółowe. Ze swoimi odpowiedziami członkowie grupy zapoznają pozostałych. Jeśli ktoś nie chce, to nie musi. Przyjęli zasadę, że nigdy nie komentują tego, co który napisał. – Gdy się wysłucha, co na dane pytanie ma do powiedzenia iluś kolegów, to zaczyna się analizować i często także rewidować swoje doświadczenie – stwierdza ksiądz Wojciechowski. – Przy tym nikt mi nie moralizuje. Nikt mnie nie ocenia. Mogę dopuścić do siebie różne myśli i uczucia. Nie trzeba zakładać maski, nie trzeba rywalizować. Można być sobą. To głębiej zmienia niż można by się spodziewać.
            Ksiądz uważa, że kiedyś nie było w nim równowagi między intelektem a uczuciowością. Był przerost intelektu. Teraz stał się cieplejszy dla siebie i ludzi. Przyjaciele mówią, że mądrzejszy w sensie mądrości życiowej. Zdaniem księdza, sporo mężczyzn, ale i kobiet też, ma podobny problem – przecenia intelekt i nie docenia uczuć. A wtedy życie staje się płytsze.
            Po roku spotkań ich uczestnicy uświadomili sobie, że cenną wartością jest łącząca ich męska przyjaźń. Ze spotkania na spotkanie rosło zaufanie, następowało otwarcie, zżycie się ze sobą. – Jako mężczyźni – mówi ksiądz Wojciechowski – jesteśmy nauczeni grać określone role, także wobec siebie. Taka przyjaźń to w świecie męskim zupełnie nowe zjawisko, coś, na co nie ma schematu.
            Grzegorz Słupski zauważył u siebie większą życzliwość dla ludzi, większą gotowość niesienia pomocy. A jako pracodawca przychylnie odnosi się do wszelkich poszukiwań rozwoju duchowego. W firmie, którą zarządza, szeroko rozumiane rekolekcje są traktowane jak szkolenia organizowane przez pracodawcę. Dostaje się delegację i  nie trzeba brać urlopu.
            Spotkania Wspólnoty „W połowie drogi” zamyka „Litania pokory”: „Od pragnienia bycia szanowanym, wybaw mnie Panie! (…)Od pragnienia, by być chwalonym… by darzono mnie czcią i zaszczytami… by zwracano się do mnie o radę… Od obawy, by nie być upokorzonym, odrzuconym, podejrzanym, ostatnim…”
Ryszarda Socha
Polityka nr 6(2541), z dnia 11 lutego 2006 roku, fragment artykułu, poświęconemu różnym propozycjom pracy duchowej mężczyzn, s. 76-79.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *