Chrzest Jezusa

Jan Chrzciciel tak głosił: «idzie za mną mocniejszy ode mnie, a ja nie jestem godzien, aby schyliwszy się, rozwiązać rzemyk u Jego sandałów. Ja chrzciłem was wodą, On zaś chrzcić was będzie Duchem Świętym».

W owym czasie przyszedł Jezus z Nazaretu w Galilei i przyjął od Jana chrzest w Jordanie. W chwili, gdy wychodził z wody, ujrzał rozwierające się niebo i Ducha jak gołębicę zstępującego na Niego. A z nieba odezwał się głos: «Ty jesteś moim Synem umiłowanym, w Tobie mam upodobanie».

(Mk 1, 7-11)

W naszym życiu szukamy mocnych ludzi. Szukamy by ich podziwiać, jeśli nie możemy być blisko nich. Szukamy ich, by do nich dołączyć, być w ich drużynie, w ich grupie. Mocni są dla nas synonimem perspektywy dobrego życia, z nimi i w ich otoczeniu. Z nimi jesteśmy bezpieczni. Obronią nas, kiedy przyjdzie potrzeba, poradzą co zrobić by rozwiązać problem, ciążący nam i trudny do rozwiązania. Mocni, jeśli są po naszej stronie, mają wartość nie do przecenienia. Dzięki nim kończy się niepewność.

Jedyny problem z mocnymi jest taki, że mogą nas nie zaakceptować. Mogą odtrącić nas. Co zrobić, by się do nich zbliżyć, być niezbędnym dla nich, być im potrzebnym ze swoją słabością? Co zrobić, by chcieli nas popierać, bronić. Jak włączyć ich w nasze sprawy, kiedy ja jestem wyłącznie tym, kim jestem, a on jest mocny i mnie co do zasady nie potrzebuje!?

To nie tylko mój problem, bo i w większej skali dzieje się podobnie. Dziś mniejsze, słabe państwa szukają silnych, by w bloku państw być nie słabym, a razem z innymi być mocnymi. Tym się zajmuje profesjonalna dyplomacja: być mocnym, mimo tego, że jest się słabym. Być mocnym siłą innych.

Do Jana Chrzciciela przychodziły tłumy – przychodziły, bo Jan był mocny. W jego postawie, w Jego głosie była moc. Nie bał się nikogo, był wyjątkowy. Był wolny, nie zależał od nikogo i nie potrzebował nikogo, by żyć. Potrafił żyć już od dziecka na pustyni – nie potrzebował towarzystwa by żyć. Żywił się szarańczą i miodem leśnym – nie potrzebował innych, by dostarczali mu pożywienia. Ubranie z sierści wielbłądziej, pas skórzany uniezależniał Go od innych ludzi, nie musiał poszukiwać zarobku, by żyć. A pomimo tego, jak wyglądał, nie próbując się podobać nikomu, przychodziły do Niego tłumy i pozwalały się ochrzcić wodą, by mieć poczucie łączności z Bogiem.

Jan był mocny. Był na tyle mocny, że przychodzili do Niego nawet przedstawiciele najmocniejszych w ówczesnym społeczeństwie żydowskim – faryzeuszy, kapłanów, lewitów. Ci, którzy mają dbać o Przymierze z Bogiem, przychodzą pytać Jana, kim jest. Jan nie udziela im odpowiedzi wprost. Słyszą zaś słowa, w które powinni się uważnie wsłuchać, jeśli prawdziwie chcieliby dbać o Przymierze z Bogiem. Jan mówi im o przyjściu Mesjasza, który już jest wśród nich, ale oni nie po to przyszli. Przychodzili, wyłącznie po to, by zapytać Jana Chrzciciela, kim jest – a w zależności odpowiedzi, podjęliby zapewne decyzję, co zrobić z Janem. Co zrobić z tym, który nie należał do rodu kapłańskiego. A przecież kapłani należą do pokolenia Lewiego, z którego wyszli Aaron i Mojżesz. Pochodzenie od starszego brata, Aarona, uprawniało przecież do wyłaniania spośród siebie arcykapłanów i do noszenia tytułu kohen. Przychodząc do Jana, wysłannicy faryzeuszów i wszyscy inni, którzy zlecali to zadanie, pomylili jednak misję obrony Przymierza z Bogiem z misją obrony praw, jakie nadali sobie samym, wybierający arcykapłanów jako „pomazańców Pana”. Odbierał Jan ich arcykapłanom prawo do bycia głosem Boga wśród ludu żydowskiego. Odbierać im Jan mógł cały, wielopokoleniowy dorobek.

Kimże może być zatem Jan, zapewne myśleli, jeśli nie jest z rodu kapłańskiego? Kim jest? Dlaczego to On woła o powrót do Boga, o jednanie się z Nim przez chrzest, jeśli o Przymierze z Bogiem, wyjątkową i prestiżową funkcję, dba już arcykapłan. Jan może być traktowany jako rozłamowiec Narodu Wybranego. Mimo, że woła jedynie o nawrócenie do Boga i prostowania Jemu ścieżek, czyli o otwarcie serc, zatwardziałych serc jest traktowany jak potencjalny wróg. Wołając nie w świątyni, którą kapłani zarządzali, ale na pustyni, odciągnął ludzi od porządku religijnego i wyrażania wdzięczności i szacunku kapłanom. Jan nie popierał porządku, jaki został przyjęty przez ludzi.

Wysłannicy byli bardzo natarczywi w zadawaniu pytań. To było niezmiernie ważne dla nich i ich mocodawców. Stwierdzili nawet, że muszą oni to wiedzieć, żądają wprost odpowiedzi od Jana, bo najmocniejsi z faryzeuszy posłali ich z tą misją i nie mogą wrócić bez odpowiedzi. Jan nie poddaje się ich żądaniom, to On jest mocniejszy od nich. To oni mają Jego słuchać i prostować ścieżki dla Pana. Prostować ścieżki, by On mógł i do nich przyjść. Jan udziela im odpowiedzi tylko takiej, którą głosił dotąd tym, którzy do Niego przychodzili: idzie za mną mocniejszy ode mnie, a ja nie jestem godzien, aby schyliwszy się, rozwiązać rzemyk u Jego sandałów. Jan zapowiada przyjście prawdziwie mocnego. Ten, który nie oglądał się na opinie innych o sobie, który nie bał się władzy, uznawał tylko jedną Osobę. Ten, który ma przyjść prawdziwie ma być mocny, to do Niego Jan dołączył, znalazł mocnego. Nie musiał już niczyich żądań słuchać.

Jan wyjaśnia różnicę między Nimi: On chrzcić będzie nie wodą, jak Jan. Będzie chrzcił Duchem Świętym. To jest różnica i nie może to być jedynie przedmiot naszej wiedzy. Bo wiedza jest o tym, co historyczne, co poznaliśmy. A Bóg i życie – jest. Jest tu, jest teraz. Bóg jest zaś Bogiem żywych i Jego imię brzmi: Jestem który Jestem.

Druga różnica między Nimi? Ten, który jest zapowiadany jako prawdziwie mocny, nie czeka, by do Niego przychodzono, jak Jan. On przychodzi, to jest Jego inicjatywa. Przychodzi do wszystkich, którzy spotykali się z Janem szukając Boga. To On przychodzi do wszystkich, których Jan ochrzcił wodą i nie omija nikogo. A nawet bardziej jest dla tych, którzy potrzebują Jego mocy. Jest dla tych, którzy uznali, że ich życie potrzebuje większej łączności z Bogiem, którzy chcieli zacząć nowe życie. To po to przyszli się ochrzcić. Ten który miał przyjść jest darem. I takim darem się stał, darem, który każdy, darmo, może sobie wziąć. Jego moc wystarczy przyjąć.

A jakie jest podobieństwo między Nimi? By mieć przekonanie, że chrzest Janowy łączy z Bogiem, by zacząć nowe życie, narodzić się na nowo, potrzeba było mieć wiarę w Jana, że od Boga przychodzi i to, co czyni, czyni w Jego imieniu. I Jan dawał im nowe życie przez chrzest wodą i oni odchodzili dając świadectwo swojej wiary w Boga. I tłumy przychodziły do Jana, bo on miał wiarę.

By być obdarowanym mocą od Jezusa, bez żadnej do tego zasługi, potrzeba było mieć wiarę w Niego, że przychodzi od Boga. I przychodził Jezus od Boga – Nikodem to poświadczył. Jezus ma moc, nikt z nauczycieli przed Jezusem nie czynił takich cudów. Jego czyny o Nim świadczyły. Był człowiekiem mocnym. I Jezus przyszedł do Jana, który miał wiarę w Tego, który miał przyjść. Choć Go nie znał, to Go rozpoznał, a On do Niego przyszedł. Jeśli się na Jezusa czeka, On sam przychodzi – to jest przesłanie dla nas.

I otrzymał Jan potwierdzenie, że wiara Jego właśnie się spełniła. I Jan rozpoznamy Go.

Każdy z nas może z mocy Jezusa doświadczyć, może On zmienić życie każdego z nas, może zaspokoić potrzeby, z jakimi przychodzimy. On może nas ochrzcić Duchem Świętym. To będzie potwierdzenie dla naszej wiary. Duch Święty nam wszystko powie, podpowie, nie musimy niczego na siłę planować, zakładać. My mamy się cieszyć życiem. A życie się dzieje tu, teraz. Nie w przeszłości, nie w planach na przyszłość i troskami o to co było, co ma być. W tym, tu i teraz, jest nasz Bóg. Mamy cieszyć się jednością z Bogiem. Bóg jest blisko. Tak jak Jezus, który mówił, że powtarza jedynie to co usłyszał od Ojca. On był wypełniony Duchem Świętym, był nowym Człowiekiem, przeżył swoje życie, jakim ono było i wypełnił Swoją misję.

Nam zaś nie wystarczy do rozpoczęcia nowego życia, do nowych narodzin jedynie wiedza o Jezusie, o Bogu, o Duchu Świętym. Nie będziemy lepsi od innych mając jej więcej i nie będziemy lepsi, posługując się tą wiedzą sprawniej. To nie daje mocy, to nie jest moc. To może jedynie dać nam władzę. Wiedza, jaką staraliśmy się posiąść o Bogu to nie musi być ten najcenniejszy dar. Dar trzeba przyjąć, w ten sposób będzie twój. A tym darem jest życie. Nowe życie wierząc prawdziwie w Tego, który przyszedł.

Czy masz taką wiarę? Od odpowiedzi na to pytanie zależy twoje życie. Będzie nowe, dobre lub będzie jakie będzie, tyle ile uda mi się wywalczyć, zapewnić sobie.

Ewangelia niedzielna mówi coś jeszcze do nas. Bo do Jana przychodziły dwie grupy ludzi: ci, co chcieli zmienić swoje życie i ci, co obawiali się, że ich życie może się zmienić. A jednocześnie pierwsza grupa to ci, co szukali prawdziwej mocy i druga grupa, która chciała zachować to, co ma, to co oni nazywali mocą. Do tych drugich należeli faryzeusze, saduceusze, kapłani, lewici. Oni mieli swojego boga, to oni nim zarządzali, to ich były świątynie. To oni określali nawet, co jest dobre, a co złe. Kto zasługuje na miano bożego, a kto nie. Dla nich nawet Bóg nie mógł być Bogiem, bo nie wspierał ich. Nie oddał im Swej mocy, Jego moc im nie służyła. Żądali, by się podporządkował ich życiu, a nie życzyli sobie przyjąć Jego życia. Przychodzili do Niego wiele razy, by się ugiął i przyłączył do nich, przychodzili tak długo, że nabyli wiedzy o tym, że Jezus jest groźny dla Nich. Uznali, że ten, który przyszedł zapowiadany przez Jana zrobił to, by odebrać im tę moc, którą uważali, że posiadają. Nie wiedzieli głupcy, że to tylko władza.

Co prawda i oni, faryzeusze, przyszli do Jana, ale nie interesowało ich co ma do powiedzenia Jan. Interesowało ich to, czy jego moc nie popsuje im życia, nie obniży ich pozycji. Czy nie osłabi ich władzy, czyli nie osłabi ich mocy. Odpowiedź udzielona przez Jana, nie wzbudziła w nich obaw. On sam się umniejszał, zaprzeczał temu, jakoby był mocny. On wskazywał na kogoś innego. To uspokoiło faryzeuszy, bo nie szukali Boga, a jedynie zachowania status quo.

A dla tych, którzy przyszli szukać Boga, Jan w tym co robił, co mówił, był bardzo wiarygodny. Nie zrobił nic, co mogłoby być wobec niego zarzutem, co mogłoby osłabić Jego autorytet. Ale dla faryzeuszy był słaby. Nie musieli się Go obawiać. A czy przyjdzie Ten, którego Jan zapowiadał jako mocnego? Jak przyjdzie, wtedy zbadają faryzeusze, czy Ten jest rzeczywiście mocny, czy im może zagrażać. Jan nie jest niebezpieczny. Jan tylko mówi o tym, który przecież nie musi przyjść. Ale przyszedł.

Przyjść miał Ten, który według wiarygodnego Jana, jest prawdziwie mocny. I wreszcie, Ten zapowiadany przez Jana przychodzi. Czy przychodzi jako mocny – z dworem, z gromem, z wojskiem? Nie, bo nie w tym jest Jego moc i nie potrzebuje tego udowadniać władzą.

Przychodzi sam i poddaje się chrztowi wodą. Czy ktoś taki może być mocny? Jan mówi, że On jest mocny. Przychodzi Sam i chrzcić ma Duchem Świętym. W tym jest Jego moc. Ma moc przyłączyć tych, którzy wierzą w Niego do ludu bożego. I tak się stało przez wypełnienie przez Jezusa Jego misji. Duch Święty jest darem, a został nam dany, kiedy misja Jezusa została wypełniona. Moc ujawnia się w słabości, ujawnia się nie w walce o życie lepsze, ale w przyjęciu je takim, jakim jest. Tak jak Jezus okazał swoją moc, kiedy został zabity, kiedy poddał się życiu, jakie nie uwalniało od cierpienia. Moc ujawnił, bo zmartwychwstał, stał się jedno z Bogiem Ojcem, a tego pragnęli przychodzący do Jana.

Autor:

Andrzej Roter

aroterwpd@gmail.com

1 Response

  1. zbyszek pisze:

    dziekuje za ten komentarz – zbyszek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *