Od kontemplacji do wyjścia z pułapki myśli

Rozproszenie – stan, zjawisko, cecha, proces, postawa… co jeszcze moglibyśmy napisać, jak jeszcze moglibyśmy nazwać ten termin? Jakimi doświadczeniami osobistymi, moglibyśmy ten opis uzasadnić, wesprzeć, zobrazować? A może rozproszenie to raczej usprawiedliwienie dla braku konsekwencji w codziennym życiu, zaniku woli osiągania konkretnych celów, które sami nazywalibyśmy zasadniczymi, ważnymi, koniecznymi? A może usprawiedliwienie do unikania nowych doświadczeń, wśród których mogą być te ważne, budujące, wprowadzające w potrzebną nam harmonię – bo już wszystko miałem, wszystkiego doświadczyłem, niczego nie potrzebuję, jestem przez to inny, lepszy…

Smakowanie tego, że jestem

Nasze doświadczenie, osób WpołowieDrogi, podpowiada, że życie w rozproszeniu może dać co prawda również satysfakcję, jednak tylko papierową, krótką, złudną, nietrwałą. Pozwala też uciekać przed refleksją, bólem, zasypywać dobre intuicje, intencje, wartości. Daje bowiem kolejne propozycje, motywując „prawem do szczęścia” nasze dążenia do osiągania różnorodnych, drobnych satysfakcji. Trwała może być taka postawa – żądania wobec siebie, od innych dostarczania satysfakcji w ramach korzystania z tego „podstawowego, niezbywalnego prawa”. Taka postawa wpędzić nas może w pułapkę. Z niej wyjść jest nam szalenie trudno, czy nawet wyjść z niej nie możemy, poszukując kolejnych drobnych satysfakcji w życiu pełnym rozproszenia, dającym nam „nowe perspektywy” dla osiągania satysfakcji z korzystania z naszego prawa do szczęścia.

Nie tego już szukamy. Szukamy trwałości, stałości, stabilizacji, czegoś na czym można się oprzeć. Nawet jeśli ono jest, to nie wiemy, jak mamy się o tym dowiedzieć i nie dowiemy się, jeśli nie jesteśmy uważni. Jeśli nie jesteśmy uważni, to łatwo i łatwiej uciekamy do rozproszenia. A trzeba stanąć i … zostać. Nie pędzić, zostać. Odczuwać ten stan. Akceptować ten stan. Czerpać z niego. Spotykać się z tą chwilą i życiem, jakie w niej jest. W nim jesteśmy my. W nim jest Bóg. Ze względu na nas samych, ze względu na dobro, jakiego z natury pragniemy dla siebie – warto spróbować być uważnym. Spróbuj zatem zacząć kontemplować. Brzmi to nieco obco w świecie, który nas otacza. Zawodowym, rodzinnym. Brzmi też obco, kiedy patrzymy na swoje role w życiu codziennym, na  nasze obowiązki, oczekiwania wobec nas, treść rozmów, zwierzeń. Nie myśl może zatem: idę kontemplować – raczej: idę być. Nie myśl kontempluję, pomyśl – jestem. W tym jest Bóg, który mówi: Jestem, Który Jestem. Idź na spotkanie, spotkaj się ze szczęściem.

Tego uczyliśmy się, jako grupa i każdy z nas z osobna, od Franza Jalics’a SJ [1] w poprzednim wspólnotowym okresie rocznym. Opisanych przez Autora 10 okresów rekolekcyjnych wyznaczyło nam rytm i etapy nabywania wiedzy i nowego doświadczania: siebie, Boga, otoczenia, bliskich, innych. 

Trudna to była nauka – jak wynika ze świadectw Braci z naszej wspólnoty. Nie jest też jeszcze zakończona. Pewnie trzeba będzie do niej wracać… Jednak, na pewno wejście w kontemplację wraz z O. Jalics’em pogłębiło pragnienie Boga, pragnienie wejścia w Harmonię, która leczy, uszlachetnia, przywraca równowagę – choć przecież nie zmienia tego, z czym weszliśmy w spotkanie. Wyrywa nas jednak z pułapki. Choćby na chwilę.

Wejść na nową drogę – ACT [2]

I tak weszliśmy w nowy okres wspólnotowy z ACT [3] – z pewnymi obawami, czy wystarczy nam sił, ale i z nadziejami na sukces. Kontemplacja, którą na miarę własnych sił ćwiczyliśmy, pokazała nam, że życie jest w nas, że Bóg jest w nas, Jest w naszym życiu, a ono ma sens mimo bólu, którego nam dostarcza co dzień, co chwilę. Jak to doświadczenie sensu, pełni, pogodzenia i pokoju uczynić trwałym, mimo cierpienia, które jawi się jako nieodłączne, a czasem dewastujące i nas i wszystko dookoła nas?

ACT mówi nam, nie okłamuje nas, że cierpienie nie jest nieodłącznym elementem naszego życia. Jednak, nie musimy patrzeć na nasze życie przez jego pryzmat. By tak się nie działo, powinniśmy zaakceptować ból, nauczyć się na niego patrzeć, rozumieć i z nim żyć, ból przeżyć. Tak jak z historią – bo każdy też ból i cierpienie ma swoją historię.

Czy to jest możliwe? To jest przepraktykowane, jak podkreślają Autorzy książki. Stwierdzają nawet, że to zapewniają. Dzięki temu nowemu podejściu, jakie należy zastosować w pełni świadomie, ból nie będzie naszym życiem, będzie jedynie jednym z jego, mało istotnych wobec poczucia życia w pełni, elementem.

Ta analogia wydaje się być dla Chrześcijanina naturalna, jakkolwiek może budzić strach, przerażenie dla nas, ludzi małej wiary. Jezus zaakceptował ból w każdej możliwej postaci, żadnego z jego przejawów nie odrzucił. A przecież jego uniknięcie pozwoliłoby dalej pędzić Jezusowi „swoje życie” bez nadzwyczajnych zdarzeń. On jednak przyjął na siebie każdy z możliwych przejawów cierpienia –  w przeżywaniu cierpienia doszedł do przerażającej, całkowitej samotności. Sami często odrzucamy ból, On zaś na tej drodze, w pierwszej kolejności, doznał jedności Jego z Bogiem Ojcem, Stwórcą. Trudne to do zrozumienia, przyjęcia, to jednak powtórzyć trzeba tę prawdę, która jest przedmiotem naszej wiary: na drodze bólu aż do granic samotności w jego przeżywaniu, przyniosło zmartwychwstanie do pełni. Przecież niemożliwej do osiągnięcia bez tej właśnie akceptacji cierpienia i bólu. Takie podejście do cierpienia i bólu Jezusa, zapewniło nam możliwość wypełnienia naszego życia czymś odzyskanym – Królestwo Boże jest w Was.

By to zrozumieć lepiej, a jednocześnie zrozumieć również zbawczą, pełną cierpienia misję Jezusa, musimy wrócić pamięcią do sceny kuszenia w Raju. Nasz umysł, po wejściu w proponowaną nam percepcję świata przez szatana, natychmiast i wprost, świat z pełnego szczęścia, akceptacji, zaangażowania, sensu zmienił nam w świat bólu, cierpienia, nieszczęścia, braku równowagi. Ten świat, w nowym porządku, stał się taki przez błędną jego percepcję, której źródłem były nasze myśli. Ta sytuacja zaś została zapewne zrodzona z nieosiągnięcia zakładanego celu po kuszeniu. Zmieniliśmy swoje myślenie o świecie – który wcześniej, przed kuszeniem był dokładnie i właśnie taki, jak go odbieraliśmy, jak się w nim czuliśmy, co czuliśmy (harmonię, pogodzenie, zadowolenie). Byliśmy uważni na świat, w którym przechadzał się Bóg Stwórca. Temu światu nadaliśmy nowe znaczenie, stał się dla nas zgoła innym obrazem. Przerażającym obrazem, pełnym niepokoju…

To co nas zgubiło, wprowadziło w stan permanentnej nierównowagi, braku stabilności w każdym aspekcie życia, to emocje, które przysłoniły odebrały nam naturalną nam uważność, przesłoniły nam nasz świat, ten świat, który dawał nam dotąd pełne poczucie szczęścia. Emocje, wywołane przez szatana, nadały naszym myślom inny kierunek, za nimi poszło działanie, postawa, utrwalona przez to, że kolejne działania nasze wynikały już tylko z przyjętej logiki myślenia o świecie i o sobie w nim. Ta logika stała się pułapką, a Bóg stał się tylko postacią obok nas…

Pojawiło się cierpienie i brak dla niego akceptacji. Bo, jakże nielogicznym byłoby zaakceptować ból i cierpienie, jeśli nasze życie po kuszeniu, miało być przecież jeszcze lepsze, przyjemniejsze, czy raczej pełniejsze niż to, jakie dotąd pędziliśmy. Musielibyśmy przyznać się do porażki, jakiej doznaliśmy, przyjmując chciwie nową, zaproponowaną nam przez szatana złudną technikę osiągania większego jeszcze szczęścia: poznania dobra i zła, która miała doprowadzić do bycia równymi Bogu.

W odpowiedzi niejako na to, co opisane powyżej – ACT, jak wskazują jej Twórcy, opiera się na nowym modelu poznania. Model ten stanowi podstawę konkretnych technik, które mają pomóc zmienić zarówno podejście do problemów, jak i kierunek, w jakim podążało dotąd nasze życie. Techniki te można podzielić na trzy główne kategorie: uważność, akceptacja i życie zgodnie z wartościami.

Świadectwa

Maciek: Okres, w którym ćwiczyliśmy kontemplację był dla mnie osobiście czasem absolutnie wyjątkowym. Nigdy bym nie pomyślał, że można tak się „wyciszyć” i ukierunkować w koncentracji na Źródło tego, co w życiu najcenniejsze. Stałe praktykowana kontemplacja przyniosła w moim przypadku umiejętność dystansowania się w życiu od spraw palących, ale mało istotnych z punktu widzenia długookresowego, dała więcej spokoju i równowagi w życiu codziennym, pozwoliła „zamilknąć” i „wsłuchać” się w siebie, a przede wszystkim w Niego- zamiast tonąć w myślo/słowotoku modlitewnym. No i najważniejsze – pozwoliła spotkać mi Go w ciszy, bez żadnych oczekiwań, presji i założeń.

Andrzej: Co mi dał, jakie „owoce” przyniósł, czy bym polecał Jalics’a  – bardzo trudno mi o tym pisać. Była to dla mnie całkiem nowa forma modlitwy, bardzo trudna i wymagająca samodyscypliny, z którą nie jest u mnie najlepiej. 

W trakcie roku pracy przekonałem się, iż jest to dla mnie coś, czego nie jestem w stanie opisać, ale bez kontemplacji, o ile uboższa byłaby moja modlitwa. Szczególnie medytacja grupowa na naszych spotkaniach, która „ładowała mnie na cały tydzień”. 

Na dzisiaj jeszcze przede mną bardzo długa droga do głębszego wejścia w kontemplację, ale mam zamiar ją kontynuować. Da Bóg, że z czasem medytacje będą dla mnie bardziej owocne i będą moimi spotkaniami w ciszy z Bogiem.

Grzegorz: Ubiegły rok, zwłaszcza pierwsza jego połowa, był dla mnie wyjątkowo trudny. Nie potrafię sobie wyobrazić, jak przetrwałbym ten czas bez nieprzerwanej, codziennej praktyki modlitwy kontemplacyjnej. Ta regularność z kolei nie byłaby możliwa bez wsparcia, które stanowiło dla mnie ćwiczenie się w tej modlitwie we Wspólnocie. Rzeczywiście, niezwykła jest siła wspólnej modlitwy. Teraz niecierpliwie oczekuję na grupową pracę nad ACT. Jestem przekonany, że znów praca w sprawdzonym, męskim towarzystwie, okaże skuteczną drogą doskonalenia uważności i zaangażowania w to, co naprawdę w życiu ważne. 

Andrzej: Jak ziarno w twardą glebę i zachwaszczoną, przyznaję z pokorą, tak kontemplacja dzięki wspólnej lekturze Jalics’a wpadła w moje życia. Warte jest podkreślenia doświadczenie zmiany, które stawało się udziałem moim za każdym razem, gdy w wchodziłem w kontemplację: zmiany w odczuwaniu siebie. Zmiany w relacji do najbliższych, do innych, do obowiązków, do otoczenia. Więcej, bo w trakcie kontemplacji, i po niej, aż do wywietrzenia soli, jaką moje życie było doprawiane przez nią, miałem wrażenie przywracania harmonii i sensu. A przecież kontemplacja nie była i nie jest drogą do cudów, czy nadzwyczajnych zdarzeń w codziennym życiu. Byłem przez pewien, różny czas, częścią harmonii, jej sensownym, potrzebnym elementem. Z pewnością warto spróbować. Choćby raz posmakować tego nowego, odmienionego stanu. To pozytywne odczucie pozostawia trwały ślad, a może się okazać punktem grawitacji dla naszego życia…


[1] Franz Jalics SJ. Kontemplacja. Wprowadzenie do modlitwy uważności. Wydawnictwo WAM. Kraków 2017.

[2] ACT  – acceptance and commitment therapy z ang. akceptacja I zaangażowanie

[3] Steven C. Hayes, Spencer Smith. W pułapce myśli. Jak skutecznie radzić sobie z depresją, stresem, lękiem. GPW. Sopot 2018.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *