Tchnij na nas zrozumienie i przemień nas

Rozważania na Niedzielę, III Tydzień Wielkanocny

Czytania: Dz 3, 13-15. 17-19; 1 J 2, 1-5; Łk 24, 35-48.

Kto z nas nie pomyślał choć raz, że poznał już Pisma, ale mimo to wielkim pragnieniem pozostaje spotkać Jezusa, tak osobiście, jak doświadczyli tego uczniowie. Kto z nas choć raz nie pomyślał, że tylko tego spotkania brakuje do głębokiej przemiany życia, że po nim łatwo już byłoby całym sercem, całym umysłem i ze wszystkich sił stanąć po stronie Jezusa. Jednocześnie, kto z nas choć raz miał wątpliwość, czy w osobistym spotkaniu, tu i teraz, na pewno rozpoznałby Jezusa?

Do odpowiedzi na to pytanie przybliża nas niedzielna Ewangelia.

Uczniowie dobrze znali Jezusa, byli przy Nim w trakcie Jego nauczania. Nauka Jezusa ich przenikała, wypełniała. Aż do Jego śmierci, uczniowie praktykowali głoszoną przez Niego naukę. W Jego imię pomagali potrzebującym: uzdrawiali z chorób ciała, wyrzucali złe duchy, odpuszczali grzechy. Z tych wszystkich powodów, dziś może się w nas rodzić swego rodzaju pobłażliwość wobec uczniów Jezusa – mimo przebywania z Nim trzy lata, nie wszyscy rozpoznali Go, kiedy przyszedł do nich, kiedy ukryli się w wieczerniku, by nie spotkało ich to, co wcześniej ich Mistrza.

Zaskakiwać oraz wywoływać pobłażanie może i to, że uczniowie posłani przez Jezusa do Galilei, czekający na Niego, nie rozpoznali Go, kiedy stanął pośród nich. Bardziej przypomniał im ducha niż osobę, jaką tak dobrze znali. A przecież Jezus zabrał Piotra, Jana i Jakuba na górę Tabor i tam widzieli już swojego Mistrza, którego wygląd zarówno twarzy jak i odzienia się odmienił. Jezus przemieniony, w ich obecności, rozmawiał z Mojżeszem i Eliaszem. Tamci zaś mówili o chwalebnym odejściu Jezusa w Jerozolimie (Ł 9, 28-31). Wiedzieli już zatem uczniowie, kiedy pojawił się Jezus ponownie, że On żyje jednocześnie w dwóch wymiarach: duchowym i cielesnym, a żaden z nich nie jest dla Niego ograniczeniem. A mimo to, byli tak zatrwożeni, wylęknieni, iż potrzebowali dowodów Tomasza na potwierdzenie, że stojący przed nimi, to zmartwychwstał Pan. To wiele mówi o tym, jak mogłoby wyglądać także nasze spotkanie z Jezusem, gdybyśmy to my byli w miejscu uczniów, posłanych do Galilei. Samo spotkanie twarzą w twarz z Jezusem może nie wystarczyć do tego, by przemienić życie, by stanąć bez żadnych wątpliwości i wahania po Jego stronie, bo – moglibyśmy Go nie rozpoznać.  Trzeba nam szukać czegoś jeszcze więcej i Ewangelia niedzielna pokazuje, czego nam potrzeba. Jezus przyszedł do Galilei, by kontynuować swoją nauczycielską misję wobec uczniów. To może w nas wywoływać zadziwienie, że Jezus zmartwychwstały, ukazując się Swoim uczniom w Galilei, tłumaczy im nadal Pisma. Nadal tłumaczy to, co wydawało się, że jest już ich mocną stroną od kiedy Jan i Piotr ujrzeli pusty grób, a płótna i chustę, jakimi otulone było ciało zamordowanego Mistrza, leżały porozrzucane w grobie.

Jezus znał dobrze swoich braci, swoich uczniów, dobrze zna naturę ludzką, dlatego nie tylko przyszedł, by się spotkać z uczniami, ale by uzmysłowić im na podstawie Pism, że to On jest Słowem Proroków, które spełniło się i to aż do zmartwychwstania. Nie do stanu, jaki znali ze wskrzeszenia Łazarza, bo On uzmysłowił uczniom, że jest Synem Boga, tego, którego imię brzmi: Jestem Który Jestem. I taka jest Jego Boska natura. On jest Słowem wiernym, także i przez to, że nie zostawił sobie nic, tak jak Jego Ojciec Stwórca, czego nie dałby swoim braciom w duchu. Powrócił Jezus do uczniów, by zobaczyli do końca spełniające się proroctwo Życia: Zmartwychwstania i królowania na wieki. On daje im to, co sam wysłużył. Daje im wszystkim to samo zmartwychwstanie.

 

Autor: Andrzej Roter

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *